Wydawca: Saashi & Saashi
Rok wydania: 2025
Liczba graczy: 2-4
Czas gry: 15-20 minut
Język: angielski, japoński (niezależna językowo)
Rozpoczynając pisanie tego tekstu jestem świeżo po tegorocznych targach Spiel w Essen. Na nich miałem przyjemność współpracować z Saashi'm, czyli autorem opisywanej gry, na jego stanowisku, gdzie prezentowałem jego najnowsze gry. Jedną z nich było właśnie Shall We Dance, które ograłem wielokrotnie z różnymi osobami, z różną liczbą graczy. W związku z tym chciałbym się podzielić z Wami spostrzeżeniami, jakie mam na temat tego tytułu.
Marka, którą stał się Saashi
Przyjemność grania i recenzowania gier, których autorem jest Saashi, a które ilustruje Takako Takarai, mam już od ponad dekady. W zasadzie od samego początku przygody Saashi'ego z tworzeniem gier planszowych, jak i z istnieniem naszego bloga. Jeśli chodzi o jakość produkcji jego gry, to zawsze piszę to samo: specyficzna oprawa graficzna, nadająca przyjemny klimat danej grze, proste i przyjazne rodzinie zasady oraz solidnie napisana instrukcja, która nie pozostawia żadnych wątpliwości, jeśli chodzi o reguły gry. W przypadku Shall We Dance wszystko to się zgadza. Poza ostatnim - kwestią jednej drobnej zasady, która spowodowała dyskusję zarówno w gronie naszych znajomych, jak i pośród osób prezentujących grę na targach. Szerzej o tym w opisie reguł, ale muszę powiedzieć, że jakoś ta instrukcja sprawiła mi najwięcej problem wśród wszystkich gier tego autora. Może po prostu się starzeję...
Z tego co zauważyłem, a potwierdziłem to na ostatnim Spiel, to gry Saashi'ego zyskały na świecie sporą rzeszę fanów. Z osobami, z którymi miałem okazję rozmawiać w czasie targów podkreślały przyjazną "atmosferę" wokół każdej z jego gier. Po prostu Saashi stworzył specyficzną markę, której fani będą kupować jego produkt w ciemno, nie zastanawiając się jaki w zasadzie on jest. Według mnie jest to istotne osiągnięcie dla każdego autora i nie mówię tu tylko o światku gier planszowych. Bardzo to wszystko uproszczając i podsumowując w jednym zdaniu: fani wiedzą czego po grze od Sasshi'ego można się spodziewać i kupują solidny produkt.
"Za tobą pójdę jak na bal"
Gra, jak sam tytuł wskazuje, jest o tańczeniu. W jej trakcie staramy się tworzyć pary pań i panów, za które będziemy otrzymywać punkty. Punkty zdobędziemy też za posiadanie największej liczby kart w danym kolorze oraz za "skradzione" od nas karty. Jeśli chodzi o fabułę, to jak w przypadku innych gier Saashi'ego w bardzo specyficzny sposób przebija się przez mechanizmy, choć gra jest dość abstrakcyjna. Jednak jeśli wczujemy się w tak zwany klimat gry, to tylko poprawi nasz odbiór tej pozycji. To też jest również częścią marki, o której wspominałem wcześniej.
W pudełku znajdziemy talię kart, w której jest 7 kolorów kart. Te występują w różnych liczbach w talii i jest to oznaczone na samych kartach. Każdy kolor ma dokładnie połowę pań i panów. Czyli jeśli w talii jest 8 żółtych kart, to mamy 4 panie i 4 panów w tym kolorze. Poza tym w pudełku mamy żetony popularności oraz żetony gali.
"Zatańczysz ze mną jeszcze raz ..."
W Shall We Dance może grać od 2 do 4 graczy. Przygotowanie do gry jest bardzo proste. Tasujemy talię kart i rozdajemy każdemu uczestnikowi po 8 na rękę. Na środku tworzymy stosy po 11 kart, z których naprzemiennie 3 są odkryte, a 3 zakryte. Układamy je w formie koła, czy też jak kto woli sześciokąta. Jeżeli w grze bierze udział mniej niż 4 graczy, to karty, które zostałyby rozdane brakującemu graczowi są po prostu usuwane z gry bez patrzenia na nie. Osoba, która ostatni raz tańczyła rozpoczyna partię.
W swojej turze gracz musi zagrać od 1 do 3 kart z ręki, które:
- muszą być paniami albo panami: jednej płci;
- muszą być w jednym kolorze, którego jeszcze nie ma przed sobą ALBO w kolorach, które już ma zagrane przed sobą.
Następnie sprawdzamy czy spośród kart, które zagraliśmy możemy stworzyć pary: karty w tej samym kolorze, ale przeciwnej płci. W pierwszej kolejności sprawdzamy czy możemy to zrobić z własnymi kartami i jeśli tak, to łączymy je w pary. Następnie wykonujemy kroki nazwane shall we dance. Są one następujące:
- sprawdzamy każdy zagrany w tej turze kolor i posiadane w nim "wolne" karty (niezależnie od tego czy zostały zagrane teraz, czy wcześniej);
- dla każdego z nich możemy zaprosić do tańca maksymalnie jedną kartę;
- patrzymy czy nasi rywale mają karty, które mogą zostać sparowane (są wolne u nich) i jeśli tak, to pytamy się "Zatańczysz ze mną?" i bierzemy od nich taką kartę i dodajemy do naszych;
- gracz, od którego wzięliśmy kartę otrzymuje 1 punkt popularności albo 2 punkty, jeśli była to jego ostatnia karta w tym kolorze.
Co jest ważne, a o czym gracze zapominają, to fakt, że możemy wziąć od innych graczy maksymalnie 1 kartę na kolor, który zagraliśmy w tej turze. Jeśli kilku graczy ma taką wolną, to wybieramy od kogo ją weźmiemy.
Po tych parowaniach musimy uzupełnić rękę do 8, czyli o tyle kart, ile zagraliśmy w turze. Robimy to poprzez wybranie jednego, dowolnego stosu ze środka stołu, a następnie dobieramy z nich karty zgodnie z ruchem wskazówek zegara, jeśli wcześniej zagraliśmy więcej niż 1 kartę. Po uzupełnieniu ręki nasza tura się kończy i kolejny gracz zaczyna od zagrania kart.
Ostatnia runda gry, nazwana ostatnim tańcem, zaczyna się w momencie kiedy wyczerpie się określona liczba stosów do dobierania na środku stołu. Jest to zależne od liczby graczy. Wówczas wszyscy zagrywają jedną zakrytą kartę z ręki i kładą ją przed sobą. Następnie następny gracz od tego, który sprowokował ostatnią rundę, odsłania kartę i ...
W tym momencie pojawiła się wątpliwość co do zasad, o której wspomniałem powyżej w tekście. Poza mną, miało ją również kilka osób, które kupiły grę, jak i prezentowały ją na targach. Chodzi o to, że w po odsłonięciu karty mamy przeprowadzić kroki etapu shall we dance, czyli ewentualnego parowania aktywowanego koloru z kartami innych graczy. Za pierwszym razem tak zinterpretowałem tę zasadę - mogę parować wyłącznie z kartami od kogoś innego. Jednak po wyjaśnieniach Saashi'ego wychodzi na to, że wykonujemy po prostu normalną turę. Czyli pierw sprawdzamy czy możemy stworzyć parę z naszymi kartami, a potem z tymi u innych graczy. Oczywiście w tym drugim etapie standardowo "aktywując" cały kolor.
Kiedy każdy z graczy odsłonił swoją kartę i rozpatrzył zasadę ostatniego tańca, to podliczamy punkty:
- 1 punkt za każdą parę;
- 1 punkt za każdy żeton popularności;
- porównujemy kto ma najwięcej kart w danym kolorze i rozdajemy żetony gali. Wliczane są w to też wolne, niesparowane karty. Osoba, która ma najwięcej zdobywa 3 punkty, a drugie miejsce 1.
Wygrywa gracz z największą liczbą punktów, a remisy rozstrzygane są na korzyść tego, kto ma stworzonych najwięcej par.
Oczywiście jest to dość ogólny opis zasad gry, ale wydaje mi się, że ująłem jej najważniejsze elementy. Sądzę, że dzięki niemu bez problemu zrozumiecie jakie są główne założenia Shall we Dance.
"... ostatni raz"
Prezentowany przeze mnie tytuł spełnia wszystkie warunki bycia "grą od Saashi'ego", które wymieniałem na początku tego tekstu. Mamy proste i przyjemne zasady, które są łatwe do przyswojenia, a jednocześnie, o ile skupimy się na rozgrywce, oferują odpowiednią dawkę głębi. Sama tematyka, jeśli wczujemy się w klimat gry i jeśli rzeczywiście będziemy mówić do graczy "zatańczymy?" biorąc od nich karty, to stworzy bardzo przyjemną i specyficzną otoczkę.
Dla osoby, która chce spędzić przyjemnie czas z rodziną lub znajomymi, którzy nie grają na co dzień w planszowki, Shall We Dance będzie po prostu bardzo przyjemną układanką, w której zbieramy i parujemy karty. Taka osoba nie będzie się zastanawiała i przeliczała ile punktów zdobywa zagrywając te czy inne karty. Jednak jeśli chcemy się zagłębić troszeczkę pod powierzchnię tej jakby nie patrzeć rodzinnej gry, to znajdziemy w niej sporo taktyki, a nawet strategii.
Sam specyficzny wymóg zagrywania kart w nowym kolorze lub kolorach, które mamy powoduje, że z początku staramy się zbudować jak największy wachlarz kolorów przed nami. Co więcej możemy też starać się dobierać karty tak, żeby w późniejszych turach móc zagrywać odpowiednie płci, żeby szybciej parować nasze karty i walczyć o przewagę w kolorach. Sprytna aktywacja kolorów, czyli ich zagranie w odpowiednim momencie i "aktywacja" starszych kart też może być czasem kluczowa. Czasem też będziemy blefować trzymając rzadsze kolory na ręce. Oczywiście nie można pominąć tutaj pewnego efektu losowego w postaci doboru kart i pojawianiu się ich w poszczególnych stosach. Trzeba również obserwować to co mają inni gracze i adekwatnie z nimi konkurować, a czasami nawet specjalnie wystawiać im karty, żeby je nam zabrali. Zwłaszcza, jeśli widzimy, że dwóch innych graczy walczy o jakiś kolor, to możemy kusić ich, żeby zabrali jedną, a najlepiej ostatnią kartę tego koloru od nas. Wówczas my zyskujemy 2 punkty, a oni walczą o przewagę w kolorach więc 3 i 1 punkt. Jeśli bardzo się skupimy, to dochodzi w tej grze troszeczkę prostej matematyki i szybkiego obliczania, co nam się bardziej opłaca zagrać. Jednak gry Saashi'ego mają to do tego, że mało kto skupia się nad opracowywaniu optymalnej strategii, a po prostu wszyscy cieszą się z doświadczenia i chwil, jakie jego gry dają. Według mnie właśnie to jest w nich wyjątkowe i po prostu unikalne.
Ciekawą i dość ważną częścią gry jest kwestia ostatniego tańca, o której pisałem dość szerzej w kontekście pewnych komplikacji zasad. Otóż daje ona spore pole do spekulacji i pewnego ryzyka. Przede wszystkim dlatego, że możemy przewidywać co będą chcieli zagrać inni gracze lub co będą chcieli zabrać nam. W związku z tym mamy zarówno pole do zagrań defensywnych, jak i ofensywnych. O ile w ogóle można mówić o czymś takim przy tak przyjemnej, rodzinnej grze. Niemniej przyjęcie takiego formatu dla finalnej rundy sprawia, że gra zyskuje szczyptę pikanterii, jeśli mogę się tak wyrazić.
Co muszę podkreślić, a wokół czego nasz blog jest zbudowany, to rozgrywki dwuosobowe. Wszystkie powyżej opisane niuanse występują w nich mniejszym natężeniu. W grze we dwoje rzeczywiście możemy skupić się bardziej na zdobywaniu i przeliczaniu punktów. Brakuje w nich tych specyficznych interakcji między graczami i każdy koncentruje się bardziej na swoich kartach, starając zebrać jak najwięcej par oraz kart w danym kolorze. Z jednej strony mamy więcej kontroli nad tym co robimy my, jak i nasz przeciwnik, ale z drugiej strony odnoszę wrażenie, że też sporo zależy jakie karty uda nam się dobrać na rękę. W związku z tym wychodzi na przód pewien element losowy. Zmierzam do tego, że w Shall We Dance polecę bardziej grać 3 albo 4 osoby, niż we dwoje.
Dla każdego fana Sasshi'ego i jego gier ten tytuł powinien być tak zwanym "must buy". Co ciekawe wiem, że osoby, dla których Shall We Dance było pierwszym tytułem tego autora, w który grali, stwierdziły, że tak były nim zauroczone, że chcą sprawdzić inne jego gry. To oznacza, że spodoba się on również osobom, które nie są jego miłośnikami. Moim zdaniem jest to kolejny udany filler, który został przez niego stworzony i idealnie wpasowuje się w jego portfolio.
Miejmy nadzieję, że wkrótce jego tytuły trafią na polski rynek. Byłem świadkiem, że takie rozmowy trwają. Niestety polskie wydawnictwa chcą zmienić oprawę graficzną tych tytułów, co moim zdaniem zabierze sporą część uroku tych gier. Jednak nie prowadzę wydawnictwa i nie znam rynku na tyle, żeby wypowiadać się na ten temat. Tym bardziej, że postrzeganie sztuki, to coś subiektywnego. W związku z tym nie będę drążyć tego tematu i zakończę tym, że chciałbym, aby gry Saashi'ego miały dobry debiut na polskim rynku.
Tomasz
Ocena zbiorcza według naszej zawiłej skali:
I. | Klimat | 4/6 |
II. | Losowość | 5/6 |
III. | Błędy w grze | 5/6 |
IV. | Złożoność | 6/6 |
V. | Interakcja | 6/6 |
VI. | Wykonanie | 6/6 |
VII. | Cena | -/6 |
VIII. | Czas rozgrywki | 6/6 |
IX | Skalowanie na dwóch graczy | 3/6 |
Końcowa nota: 5.13/6
Bardzo serdecznie dziękujemy!


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz